Odepchnęłam swoje myśli na dalszy plan i skupiłam się na
przygotowaniu do terapii z Howardem. Wyciągnęłam z mojego sekretnego miejsca
zeszyt z zapisami moich myśli i odczuć. Właściwie można by nazwać ten
notes pamiętnikiem z jedną małą różnicą – zamiast typowym zwrotem „Drogi
Pamiętniczku” zwracam się w nim „Dr Howardzie”. Byłam zbyt zmęczona żeby
o tym wszystkim opowiadać, więc wolałam o tym napisać, aby przeczytał to
potem mój lekarz i sam mógł to ocenić.
Sobota, 13
października 2012r
Dr Howardzie!
Znów czuję
pustkę. Znów patrząc na Rickiego uświadamiam sobie jego podobieństwo do ojca.
Ma jego uśmiech, oczy, włosy, układ twarzy… Te blond loczki, błękitne i
głębokie, jak lazurowe wybrzeże Karaibów tęczówki otoczone wachlarzem ciemnych
gęstych rzęs, cudowny uśmiech samozadowolenia… Jego widok jest lekarstwem na
ból, ale i jego przyczyną…
Opowiadałam
ci minionym razem o mojej przeprowadzce do ojca, o zmianie otoczenia i mam
nadzieję, że rozumiesz mój bezgraniczny zachwyt tą decyzją. Odosobnienie od
kobiety, która mnie urodziła jest dla mnie odskocznią od fałszywych uśmiechów
itp. bzdur. Ostatnio dużo o niej myślałam, o niej, o mojej matce
rodzicielce i wciąż nie wiem czy jej wybaczyć… To ona zrujnowała mi życie! Nie
mogę jej nazwać matką, bo nią nie jest! Matka nie oddaje nowonarodzonych dzieci
ojcu gangsterowi, matka nie zatrzaskuje drzwi przed nosem swych synów, matka NIE
ZABIJA swoich dzieci!!! Jej ani fizycznie ani psychicznie nie można nazwać
MATKĄ. Nie zasługuje na to miano. Gdybym ja oddała Rickiego do adopcji
oddałabym wraz z nim sens mojego istnienia. Przestałabym istnieć jak pozbawione
wody kwiaty. Każdego dnia umierałabym na nowo. Ciało by jakoś funkcjonowało,
ale dusza już dawno byłaby martwą abstrakcją… Koniec tematu matki, bo pogłębię
i przyspieszę nadchodzący atak, a tak się składa, że jutro mam klienta.
W Forks nie
zmieniło się za dużo. Poznałam wielu ciekawych ludzi, ale i nowe istoty…WAMPIRY
– PODRÓBKI. Rodzina Adamsów Cullenów liczy sobie siedmioro członków i
kuzynkę z rezerwatu Denali na Alasce. Jeden z nich mnie zaatakował, a przeżyłam
tylko dzięki temu, że kilka godzin wcześniej wypiłam krew Damona żeby zaleczyć
ugryzienie wilkołaka – przyjaciela. Sam. Mówiłam ci o nim, ale mniejsza z nim,
ważne jest to, że byłam o krok od przemiany w wampira podróbkę! Chyba bym
oszalała gdybym miała być wampirem! W każdym razie moja siostra jest nimi
oczarowana! Tymi podłymi kreaturami! Zawarłam z tą nietypową rodziną rozejm,
którego nie jestem pewna czy będą się trzymać. Jestem nieodpowiedzialną i bezmyślną
jednostką ludzką, która zostawiła rodzinę samą sobie, podczas gdy w mieście
grasują chodzące maszyny do zabijania!!!
Nie musisz mi tego wytykać, Howardzie, sama już to sobie uświadomiłam…
Dzieje się
ze mną coś niedobrego. Nie rozumiem własnych reakcji. Podczas spotkania wraz
rodzinką krwiopijców poznałam również syna głowy rodziny - Edwarda i przeżyłam
deja-vu. Oczami dawnych lat spojrzałam w zielone oczy mojego najdroższego
Joshua. Druga sytuacja, która mnie zaskoczyła wydarzyła się dzisiaj, kiedy Damona
zaatakował łowca wampirów. Alaric Saltzman, którego okrutnie przesłuchałam,
sprowokował nadejście kolejnej wizji z przeszłości. Ujrzałam Joshua, który
twardo odpowiada „tak” na pytania kapłana. Co się ze mną dzieję? Czyżby moje
ataki zmieniły przebieg? Pogłębiła się moja depresja? Biorę leki, więc to mało
prawdopodobne, a jednak…boję się. Cholernie się boję. Nie chcę po raz kolejny
przeżywać terapii przeciw stanom lękowym, ale przeraża mnie to, że chyba będzie
ona konieczna. Dam radę! Zawszę daję…muszę dać!
Czuję, że
brakuje mi tchu. Jestem jak marionetka, za której sznurki pociągają ludzie ją
otaczający, czuję się jakbym nie miała prawa głosu, jakbym nie miała własnego
zdania, a przecież tak samo, jak inni jestem człowiekiem i chcę coś powiedzieć.
Wykrzyczeć całemu światu to, co czuję, to, co mnie gryzie i wyżera od środka!!!
Przerwałam tłumiąc w sobie emocje i uświadomiłam sobie, że nic
już dzisiaj nie napiszę. Wstałam, podeszłam do drzwi i uchyliwszy je,
wychyliłam się lekko zza nich. Na końcu korytarza stał ubrany w garnitur
mięśniak ze słuchawką w uchu.
- Wiktorze – przywołam go. Podbiegł do mnie natychmiast i
wyciągnął broń stając w mojej obronie – Wiktorze, nie! Nikogo tu nie ma. Mam
dla ciebie zadanie – odwrócił się do mnie w błyskiem w oku.
- Jestem do twojej dyspozycji, o pani! – ukłonił się przede
mną lekko.
- Cudownie, ponieważ chcę żebyś dokładnie sprawdził pewną
rodzinę, która może być naprawdę niebezpieczna. Wyniki chcę widzieć za dwie
godziny na moim biurku.
- Oczywiście, moja pani, co tylko sobie zażyczysz. Jaka to
rodzina? – zapytał.
- Rodzina Cullenów. Obecnie mieszkają chyba w Forks stanie
Waszyngton. Sprawdź każdego członka ich rodziny. Należą do nich tak: Carlisle,
Esme, Alice, Jasper, Edward, Emmett, Rosalie oraz ich kuzynka Tanya z rezerwatu
Denali na Alasce. Masz prześledzić historię każdego z nich. Chcę wiedzieć,
gdzie się urodzili, co, gdzie i kiedy i na jakie wycieczki wyjeżdżali oraz na
co chorowali i nawet, jakie są ich ulubione kolory. Rozumiesz? – skinął
głową. – To dochodzenie ma być ściśle tajne i nikt do tego niepowołany ma się o
nim nie dowiedzieć. – Umilkłam i kontynuowałam jeżdżąc lubieżnie palcem po
umięśnionym torsie Wiktora. - Sowicie cię wynagrodzę, jeśli wykonasz moje
polecenie. – Pochyliłam się ku niemu eksponując rowek między piersiami. – Chyba
wiesz, o co mi chodzi. – Mój głos przeszedł w niski podniecający szept. Klatka
piersiowa Wiktora unosiła się szybko, a jego szeroko otwarte oczy mówiły mi już
wszystko – odejdź…proszę – jęknęłam zmysłowo ocierając się o niego. Odwróciłam
się na pięcie i zniknęłam w różowym pokoju. Rzuciłam się na łóżko i
starałam się zdrzemnąć, ale nie było mi to dane, bo po chwili usłyszałam
skrzypnięcie uchylających się drzwi.
- Bello! – Był to oczywiście Howard.
- Leży na biurku – odpowiedziałam na ukryte pytanie. Chodziło
o zeszyt.
- Oczywiście – mruknął tylko. Wziął pamiętnik i wyszedł cicho
zamykając za sobą drzwi pozwalając mi na chwilę samotności. Mimo że byłam
okrutnie zmęczona wstałam jeszcze na moment, aby ustawić sobie budzik na za
dwie godziny do przodu, bo za ten czas Wiktor będzie miał wyniki swoich
poszukiwań, które położy na biurku w moim biurze i muszę tam być, kiedy on tam
wejdzie, a podczas oczekiwań zamierzam się przespać, jednak wiem też, że
jak już zasnę to nie obudzę się bez pomocy za minimum osiem godzin. Kładąc się
ponownie na łóżku zasnęłam.
Coś okropnie łomotało tuż nad moją głową. Zaspana uchyliłam
powieki i zobaczyłam podrygujący i hałasujący budzik. Od razu skoczyłam na
równe nogi i przeciągnęłam się leniwie. Po drodze do biura skoczyłam na
moment do łazienki.
Biuro potężnej Bigan (moje) mieści się na parterze jak
większość ważnych pomieszczeń pracowniczych. Jest duże i przestronne. Ściany są
zakryte regałami z książkami, jak w bibliotece. Na środku znajduje się mahoniowe
biurko z kwiatowymi ornamentami niczym dla poety, a nie „bizneswoman”.
Szary obracany fotel obity czarną skórą przypominał bardziej siedzisko szanowanego
doktora. Drewniane panele ułożone w kostkę na podłodze zostały polakierowane
i wypastowane. Podłoga przykryta była grubym ciemnym dywanem z kwiatowymi,
staromodnymi motywami. W rogu, koło drzwi stała donica z rozrośniętym szczepem
paproci. Usiadłam na fotelu i czekałam na Wiktora. Rozłożyłam się wygodnie, a
nogi położyłam na biurku. Z szuflady wyciągnęłam platynową papierośnicę, z
której wyjęłam cygaro. Podpaliłam je zapalniczką z wygrawerowanymi
inicjałami BB (Brigitte Brantley). Zaciągnęłam się głęboko dymem drogiej fajki
i przymknęłam lekko powieki układając usta w dzióbek. Wypuściłam dym tworząc
kółeczko w powietrzu. Znudzona wzięłam do ręki jedną z książek leżących na
biurku i zaczęłam czytać. Nie zdążyłam przeczytać strony, gdy usłyszałam ciche
stukanie w drzwi. Nie odrywając wzroku od lektury powiedziałam:
- Wejść!
- Mam to, o co mnie prosiłaś, Bigan. Dane całej rodziny,
jednak muszę cię przed czymś ostrzec – powiedział ostrożnie ważąc słowa. – To
nie żarty, żeby nie było niedomówień. Każda karta mówi tylko prawdę, jednak nie
jestem pewien, jak to sensownie wyjaśnić – głos lekko mu drżał tak, jak i jego
dłonie. Łysiejącą głowę miał lśniącą od potu. Nie mówiąc ani słowa wyciągnęłam
dłoń w jego stronę w celu odbioru zamówionych dokumentów. Podał mi je bez
słowa. Chwyciwszy teczkę skinęłam głową na krzesło, aby usiadł. Gdy usiadł
obróciłam się na fotelu w stronę okna, tyłem do Wiktora i zaczęłam przeglądać
przyniesione dane rodziny Cullen. Byłam przygotowana na niewspółgrające się ze
sobą daty urodzin itp., szczegółów, które mogły się nie zgrywać, w końcu
poprosiłam o prześledzenie historii rodziny wampirów!
Carlisle
Cullen
Wiek: 23lata/346lat?
Urodzony, jako Stregoni
Benefici w 1643r w Londynie. W 1666r został uznany za zmarłego. Przez
ponad dwadzieścia lat nie było po nim śladu. Po tym czasie zapisał się na
uniwersytet pod tym samym imieniem i nazwiskiem tyle, że We Francji w Sorbonie
studiując medycynę ogólną. Osiem lat później zmienił imię i nazwisko na Carlisle Cullen. Jego
działalność lekarska została jeszcze zarejestrowana w niektórych państwach
Europy przez następne 30 lat (nie warte wzmianki). Po tym czasie został
prywatnym doradcą możnowładcy Ara Volturi zamieszkałego we Włoszech w Volterze
(1724r). (Voltera – legenda – miejsce śmierci)
Przez dobry moment wpatrywałam się w zapis w nawiasie i nie
wiedząc, co o nim sądzić zwróciłam się do Wiktora.
- Co miałeś na myśli pisząc, że to miejsce śmierci? –
zapytałam zaintrygowana.
- Chodzą pogłoski, że każdy, kto tam wejdzie nie wyjdzie żywy.
Oczywiście nie ma sprawdzonych źródeł na ten temat jednak nie można zignorować
faktu, że Voltera niegdyś była uważana ze miejsce pobytu wszystkich wampirów
świata…
- Wampirów mówisz…? – spojrzałam na niego sceptycznie, aby
ukryć fakt, że wampiry to dla mnie nie nowość. Zaczerwienił się lekko speszony
swoimi słowami, bo bądź, co bądź wampiry to w dalszym ciągu istoty fantastyczne
i każdy, kto w nie wierzy zwykle ląduje w pokoju bez klamek.
- Wiem, że to brzmi dość nieprawdopodobnie – ciągnął – jednak
nie umniejsza to faktu, że rzeczywiście zarejestrowano tam wiele wypadków
śmiertelnych, a historia śmierci zaczyna się tam już kilka tysięcy lat wstecz,
ale wróćmy do tematu. Jak już mówiłem Voltera była uważana za miejsce pobytu
wszystkich wampirów świata. Dawni kronikarze zapisywali z dokładnością relacje
świadków, z których jasno wynika, że te istoty były tam widywane. Istnieje
również notka o tym, że w Volterze mieszkają najstarsi. To miejscowa legenda
zmyślona bądź nie, przez miejscowych zacofanych chłopów, która opowiada, że
zamku koło wieży zegarowej mieszka święta trójca, najstarsze i najpotężniejsze
wampiry, których potęga zmusiła wielu do posłuszeństwa i oddania im. Te wampiry
posiadają jakieś czarodziejskie moce, czy coś takiego. Jeden z kronikarzy nawet
zapisał imię tego najstarszego, a brzmi ono Aro. Ten sam Aro, u którego
pracował nasz podejrzany – zawsze, jeśli prosiłam dane kogokolwiek, przez
wszystkich w naszej organizacji był on od razu określany mianem
„podejrzanego”. - Zapytasz z pewnością, dlaczego ci opowiadam jakieś stare
brednie, a są one istotne dla tego całego Cullena. Widzisz te wypadki śmiertelne
są odnotowywane do dzisiaj i to w Volterze, więc skoro ten cały Cullen, o
którego dane mnie prosiłaś był tam wtedy, a jedynie jego wiek zmieniał się w
archiwach znaczy to, że on nie wiem był jakiś nieśmiertelny, czy coś… - jego
głos w miarę jak ciągnął swoje sprawozdanie na temat dochodzenia, które mu
zleciłam przechodził w podekscytowany i pełny ciekawości takt. – W każdym razie
próbowałem sprawdzić również tego Ara i nie zgadniesz, ale jego historia
ciągnie się od kilku tysięcy lat wstecz. Jest też informacja, że jest on
właścicielem zamku w Volterze, tego samego, o którym krąży legenda. Nie dość,
że jest właścicielem to według archiwów on tam wciąż mieszka, a obecnie wiedzie
życie emeryta, którego jak już się pewnie domyślasz ludzie na oczy nie widzieli
– dokończył, a w jego głosie była wyczuwalna nutka dumy. Jednak musiałam nieco
zachwiać jego przekonanie w istnienie wampirów.
- Wiktorze, dawno nie miałeś wakacji i nie obrażę się, jeśli
wyjedziesz na jakiś czas, bo gorszych głupot od wampirzych bredni od dawna nie
słyszałam – powiedziałam, a jego twarz nagle przypominała odcieniem kolor
dojrzałego pomidora albo papryczkę chili.
- Przepraszam, Bigan, jednak musiałem ci to powiedzieć, bo
mimo wszystko bajeczka o wampirach dokładnie wyjaśnia i scala wszystkie
fragmenty układanki, bo widzisz żaden inny Carlisle Cullen nie miał, ani nie ma
żony Esme, ani pięciorga adoptowanych dzieci, których imiona by się zgadzały.
Historia jego adoptowanych pociech również jest bardzo ciekawa. Czytaj dalej, a
sama się przekonasz – zachęcił. Westchnęłam i znów spojrzałam na przyniesione
mi papiery.
Wiek: 23lata/346lat?
Urodzony, jako Stregoni
Benefici w 1643r w Londynie. W 1666r został uznany za zmarłego. Przez
ponad dwadzieścia lat nie było po nim śladu. Po tym czasie zapisał się na
uniwersytet pod tym samym imieniem i nazwiskiem tyle, że We Francji w Sorbonie
studiując medycynę ogólną. Osiem lat później zmienił imię i nazwisko na Carlisle Cullen. Jego
działalność lekarska została jeszcze zarejestrowana w niektórych państwach
Europy przez następne 30 lat (nie warte wzmianki). Po tym czasie został
prywatnym doradcą możnowładcy Ara Volturi zamieszkałego we Włoszech w Volterze
(1724r). (Voltera – legenda – miejsce śmierci)
W Volterze mieszkał ponad 50 lat. Z relacji na żywo
zapisanej w kronice z 1774r. jeden z mieszkańców pobliskiej wioski
stwierdził, iż widział na własne oczy, jak Aro niechętnie żegna się z Carlislem: „Piękni panowie
odziani w bogato zdobione królewskie szaty żegnali się słowami:
- Mam nadzieję, że jeszcze nas kiedyś odwiedzisz przyjacielu
– odrzekł mężczyzna w pelerynie z czarnymi długimi puklami.
- I ja tego oczekuję Aro. Jestem tutaj niby sam w twym
domostwie, gdzie z otwartymi ramionami mnie przyjąłeś, bo nikt mych poglądów
nie stosuje i nie szanuje nie wliczając w to mój wierny druhu ciebie, jednak
chciałbym zwiedzić świat. Zobaczyć to, co nieodkryte, a może i znaleźć
towarzysza mej wędrówki życiowej, który jak i ja będzie pragnął egzystować
stosując me praktyki – snuł blady pan o urodzie anioła. Rozprawiali o swym
kolejnym spotkaniu powiadając niezwykle mądre słowa i filozoficzne teorie.
- Żegnaj Stregoni
Benefici – wykrzyknął przyodziany w czarny długi płaszcz pan i klepnął
po przyjacielsku swego druha w plecy, a blond włosy anioł rozmył się w
powietrzu.” Przeprowadzano wtedy liczne wywiady z mieszkańcami, którzy mogliby
mieć informacje na temat miejsca pobytu wampirów. Podczas przeszło kolejnych
144 lat zarejestrowano jego działalność w ponad 30 krajach (nie warte
wzmianki). Po tym czasie Carlisle
przeprowadził się do Chicago w Illinois (1918). Był to czas epidemii
hiszpanki. Leczył w tamtejszym szpitalu chorych na śmiertelną w tamtym
okresie grypę.
Edward Cullen
Wiek: 17lat/111lat?
Jego
(Carlisla Cullena) praca w tym szpitalu nie różniłaby się zbytnio od jego
pozostałych prac w innych krajach, gdyby nie fakt, że właśnie w tym szpitalu
leczył niejakiego Edwarda Anthony
Masena Juniora (ur. 20 czerwca 1901r.), który według rejestru zgonów
zmarł 22 listopada 1918r na hiszpankę. Dzień wcześniej zmarła jego matka
Elisabeth, a kilka tygodni wcześniej jego ojciec Edward Senior. Przez lata
twierdzono, iż Edward Anthony Masen
Junior nie żyje jednak po tym czasie pojawił się ten młodzieniec tyle,
że przy nazwisku jego tożsamości dodano nazwisko Cullen i zmieniono rok
urodzenia tak, aby wynikało, że mężczyzna ma 17 lat. Z papierów wynikało, że Edward jest przyrodnim bratem
Carlisla, z którym mieszka.
Esme Cullen
Wiek: 26lat/117lat?
W
roku 1921, a dokładniej 9 lipca 1921r odnotowano śmierć samobójczą niejakiej Esme Anne Evenson z domu Platt
(ur. 4 sierpnia, 1895r) z powodu narodzin martwego dziecka. Lekarzem, który
stwierdził zgon był Carlisle Cullen. Kilka lat później spotykamy wzmiankę o
niej, jako rodzonej siostrze Edwarda Cullen i przyrodniej siostrze Carlisla. Po
dwóch latach jednak wzmianka z innego miejsca informuje, że Carlisle Cullen i Esme Platt się pobierają, a ich
przybranym synem jest Edward Cullen.
Rosalie Hale
Wiek: 18lat/97lat?
28
sierpnia 1933r. zostało zgłoszone zaginięcie Rosalie Hale (ur. 15 kwietnia 1915 w Rochester) przez jej rodziców. Rosalie Hale zaginęła tydzień
przed swoim ślubem z Royce Kingiem II jedynym dziedzicem fortuny Kingów. Rosalie uznano za zmarłą
znalazłszy jej kapelusz i krew w pobliżu jej domu. Podobno ostatnią osobą,
która widziała ją żywą była niejaka Vera Carson z domu Berg – przyjaciółka
zamożnej, zmarłej Hale. Z
powodu braku jakikolwiek śladów wskazujących sprawcę morderstwa, sprawę
umorzono, jednak wtedy zaczęli ginąć przyjaciele pana młodego. Świadkowie
twierdzili, że widzieli kobietę niezwykłej urody przyodzianą w suknię ślubną, która
z niegodziwym okrucieństwem zabijała tych mężczyzn nieczuła i obojętna na ich
ból i cierpienie. Royce King II dowiedziawszy się o śmierci swoich kolegów ku
zdumieniu wszystkich wynająwszy ochroniarzy skrył się w dobrze strzeżonym
bunkrze. I jego obawy okazały się słuszne. Kilka dni później został zamordowany
jak i jego koledzy. Ukryta w szafie pokojówka roztrzęsiona opowiedziała, że
rozpoznała w kobiecie zaginioną Rosalie
Hale, która znęcała się i torturowała Royca dopóki ten nie wydał z
siebie ostatniego tchnienia. Policja starała się ją odnaleźć, jednak po Rosalie Hale ślad zaginął. Po
roku tę sprawę również umorzono.
Emmett Cullen
Wiek: 20lat/97lat?
2
sierpnia 1935 roku Emmett McCarthy (ur. 1915 roku w Gatlinburg w Tennessee) udał się do lasu po drewno i już nie wrócił. Ekipa
poszukiwawcza znalazła w lesie szczątki jego ubrań, krew oraz ślady walki z
niedźwiedziem. Niedaleko lasu w Gatlinburg, gdzie znaleziono szczątku ubrań Emmetta McCarthiego, osiedlili
się również Cullenowie, do których przypomnę należeli: Carlisle, Esme, Edward i
Rosalie, która dołączyła prawdopodobnie do nich zaraz po swojej sfingowanej
śmierci (no chyba, że zmartwychwstała). Po paru latach w małym miasteczku
w Georgii w 1942 po raz ostatni jest wzmianka o pięcioosobowej rodzinie
Cullenów. Potem dołącza do nich para Jasper i Alice, ale najpierw zapoznajmy
się z historią Jaspera.
Jasper Whitlock - Hale
Wiek: 17/168lat?
Urodził
się 1 stycznia 1844r w Teksasie. W 1861 zaciągnął się do armii konfederatów
kłamiąc, iż ma lat dwadzieścia jeden, gdy w rzeczywistości miał lat 18 (czasy
wojny secesyjnej). Dzięki swojej wysokiej sylwetce nikt w to nie wątpił,
a po drugie nikt nie miał czasu na sprawdzanie dokumentów, kiedy wokół
panowała wojna. 15 lipca 1862r podczas ewakuacji kobiet i dzieci Major Jasper Whitlock zaginął w
akcji. Według jednego z przyjaciół Jaspera,
Jasper krył tyły emigrantów
jednak, kiedy dotarto na miejsce bezpieczne dla kobiet i dzieci Majora Whitlocka nie było wraz z
nimi i tego samego dnia uznano go za zmarłego.
Na
południu w Teksasie po rzekomej śmierci Jaspera
rozpoczęła się pandemia nieznanej nikomu grypy, która zabijała rzesze ludzi.
Świadkowie jednak twierdzili uparcie, iż okryci blaskiem ognia blade istoty
zabijały ludzi przystawiając im usta do szyi. Niektórzy wierzyli, iż to bogowie
mszczą się na ludziach za rozpętanie wojny, inni zaś mówili, że piękne istoty
pożywiały się ludźmi, a jeszcze inni twierdzili, iż postacie: kobiety i
przypominającego złudnie zmarłego Jaspera
Whitlocka mężczyzny byli nosicielami choroby, przez którą ludzie
zaczęli wymordowywać się wzajemnie. Jedna z kobiet wyznała, że usłyszała jak
mężczyzna czule nazywa swą partnerkę Marią ona zaś jego Jasperem. Rebelie bądź pandemia grypy pustoszyły dzielnice
południa przez 94 lata. W tym czasie zostało nagromadzonych znacznie więcej
śladów armii kobiety i mężczyzny. Po tym czasie wszystko gwałtownie ustało, jak
i się zaczęło.
Alice Cullen
Wiek: 19lat/112lat?
Urodzona,
jako Mary Alice Brandon 2
lutego 1901r w Biloxi w stanie Missisipi. Niemal od dziecka leczona w
zakładzie psychiatrycznym, gdzie z powodu sprawdzających się „przeczuć”
spędziła niemal całe życie. Rodzice oddali ją tam, gdy miała zaledwie 8 lat.
Egzorcyści twierdzili, że opętał ją demon, którego trzeba z niej wyplewić.
Trzymano ją zamkniętą w celi bez okien w nieświadomości istnienia świata.
Podobno pod koniec życia nasiliło to się u niej, gdy zaczęła nazywać lekarzy:
„wampirami, bezdusznymi kreaturami”. 21 września 1920r została wypisana ze
szpitala przez jednego ze stażystów. Ta sama data widnieje również na nagrobku
w Biloxi i figuruje, jako data śmierci w akcie zgonów Mary Alice Brandon. Znajdujemy o niej wzmiankę dopiero trzy
lata później w karczmie „Pod Kulawym Koniem” w stanie Oklahoma, gdzie została
zarejestrowana, jako Alice,
gdyż, gdy proszona przez właściciela o opuszczenie gospody ta odmawiała,
dlatego też została spisana przez ówczesnego komendanta, jako winną zakłócania
porządku. Kiedy pytano ją, dlaczego zostaje w tej tawernie mówiła zagadkowym
tonem, że czeka na niego, lecz nikt nie wiedział, na kogo.
Pewnego
dnia zniknęła wraz z mężczyzną, który wszedł do tawerny, aby skryć się przed
deszczem. Niektórzy twierdzili, że kiedy wszedł Alice powiedziała: I się doczekałam.
W
1937r. para Alice i Jasper w zalegalizowanym związku dołączyli do rodziny
Cullen, kiedy ci pomieszkiwali u swych przyjaciół na Alasce w rezerwacie
Denali. Rok później każda para odnowiła przysięgę małżeńską. Carlisle i Esme,
Rosalie z Emmettem, Jasper z Alice oraz samotnik Edward zamieszkali
w Vermoncie ok. 1942r.
Tanya Denali
Wiek: 19/775lat?
Urodzona
w ok. 1218r w Rosji. Ojciec nieznany natomiast matką była Sasha Denali. Okryta
hańbą matka za zajście w ciążę w panieńskim stanie urodziła córkę w lesie.
Dokładana data przyjścia na świat małej jest nieznana. Sasha Denali po swoim
zniesławieniu przeniosła się na dwór króla angielskiego, gdzie została jego
prywatną kochanicą. Córka Tanya
dorastała na dworze wychowywana na damę. Pewnego jednak dnia 1237r Sasha
zachorowała na tyfus. Nikt nie wierzył, że przeżyje. Zmarła tego samego roku. Tanya, której król zaoferował
pójście w ślady matki i pozostanie jego kochanką. Załamana nie zgodziła
się woląc żyć w nędzy niż w rozpuście. Tanya będąc przy chorej dzień i w nocy zachorowała na ospę i
pożegnała się ze światem jeszcze tego samego roku, w którym zmarła jej matka.
Po
124 latach w 1361r pojawia się ślad matki i córki w okolicach Alaski. Zapisane
w archiwach, jako Sasha i Tanya
Denali wiodły życia dam. Nikt nie przypuszczał, że wraz z przeprowadzką
dam do małego miasteczka na Alasce rozpoczną się dzikie mordy na ludności.
Pozbawione krwi ciała siały terror. Wiara mieszczan w wampiry umocniła się w
tamtym okresie.
- Powiedz mi proszę skąd wziąłeś tak oryginalne fotografie… -
patrzyłam przyglądając się starym pożółkłym zdjęciom wklejonym w raport.
- To nie fotografie, ale dobrze zachowane portrety. Niektórzy
nie byli tak zamożni w tamtych czasach i nie było ich stać na obrazy, dlatego
też ci, których portrety były dostępne w różnych galeriach i prywatnych
zbiorach dodałem do raportu, a tych, których nie mogłem, wkleiłem tylko obecne
zdjęcia zrobione z ukrycia przez jednego z naszych ludzi, którzy patrolują
okolice Forks.
- Dobrze się sprawiłeś… - mruknęłam dopóki nie dotarłam
dodatkowych notatek. - Ciekawa rodzinka! – stwierdziłam pod nosem
sarkastycznie.
- To jeszcze nie koniec – wtrącił niezapytany Wiktor.
- Właśnie widzę, Wiktorze, – rzekłam patrząc wściekła na dane
Iriny i Katariny Sławko, Sashy Denali, Carmen i Eleazara - ale powiedz mi,
dlaczego przyniosłeś mi akta również rodziny Tanyi skoro prosiłam cię tylko o
akta Cullenów i jej samej? Jeśli sądzisz, że ja nie mam nic ciekawszego do
roboty niż czytanie jakiś bredni o patologicznych rodzinkach to się grubo
mylisz! – wycedziłam przez zaciśnięte zęby. Lekko podenerwowany wyciągnął z
marynarki białą chusteczkę i otarł nią sobie ostentacyjnie czoło.
- Bigan… - zaczął ostrożnie ważyć słowa.
- Brigitte dla pana, panie Wiktorze – jego ostatnia nadzieja
na życie ze mną w zgodzie umarła. Z poufałych zwrotów i ksywek przeszliśmy z
powrotem do oficjalnej formy grzecznościowej, a to nie wróżyło z kolei na nic
dobrego w jego przypadku.
- Brigitte – powiedział w końcu, ale w jego oczach malował się
strach, a głos drżał z nagromadzonych emocji. – Przysięgam, że nie zamierzałem
marnować twojego cennego czasu, pomyślałem po prostu, że dobrze by było, abyś
znała i te szczegóły – ostatnie zdanie ledwie wykrztusił dusząc się z nerwów.
- Wiktorze chyba się do końca nie zrozumieliśmy. Jeśli mówię
wyraźnie ta rodzina plus ich kuzynka to tylko o ich dane proszę – cedziłam
powoli każde słowo z osobna sycząc z irytacji – a jeśli uznasz, że powinnam
również coś wiedzieć o członku powiązanym z podejrzanymi to potrzebne
informacje masz mi zdać z relacji na żywo, a nie na papierze! – ostatnie
zdanie wykrzyczałam rzucając mu teczkę w twarz. Pojedyncze kopie i oryginały
wydruków rozsypały się po biurze. Jak uderzony piorunem wstał i zaczął zbierać
kartki oddychając tak ciężko jakby przebiegł maraton. „Żeby mi tylko kurwa na zawał nie zszedł, bo go chuja wskrzeszę i
zabiję ponownie”: pomyślałam sardonicznie. Patrząc na niego jak na
czworakach pełza po podłodze, aby uprzątnąć biuro, które sama zabałaganiłam i poczułam
nagle poczucie ogromnej władzy. Upajającą moc nad tymi wszystkimi robaczkami,
które gotowe są tak pełzać jak Wiktor tyle, że w pełnym słońcu na Saharze, aby
mnie zadowolić i poznać przychylność potężnej Brigitte.
Moją zabawę w kotka i myszkę przerwało nagłe wtargnięcie
Damona do biura.
- Czy możesz mi kurwa z łaski swojej wytłumaczyć, dlaczego mi
nie powiedziałaś o…!!! – przerwał gwałtownie widząc uwijającego się jak mrówka
na podłodze Wiktora. – Bigan, dlaczego Wiki łazi na czworakach po podłodze? –
zapytał robiąc przy tym idiotyczny wyraz twarzy. Zachichotałam mimowolnie
spojrzawszy na niego. Przeniósł wzrok z agenta na moją twarz i uśmiechnął się
delikatnie widząc mój uśmiech, za który jako nowy cel do realizacji obrał sobie
Damon. Wiem, że ma on dziwne pomysły, ale ten to już przesada. Ubzdurał sobie,
że za rzadko szczerze się uśmiecham na trzeźwego i postanowił mnie rozbawiać za
każdym razem, gdy będzie miał ku temu okazje, …ale bądźmy poważni, kim byłby
Damon Salvatore nie wymyślając najgłupszych pomysłów do realizacji swej myśli?
Weźmy na przykład trening. Wszyscy skupieni chcąc się postarać i ujrzeć błysk
zadowolenia w chłodnej Brantley, a ten (Damon) nagle robi zeza i szczypiąc swe
policzki wystawia mi język jak małe dziecko. Brantley rzecz jasna czuła na
dziecięce wybryki śmieje się w głos wprawiając w osłupienie całą salę, a kto
winny? Brigitte Brantley, bo szanowny Damon Salvatore nie przyzna się do swego
postępku. Ech…czasem z nim jak z rozemocjonowanym dzieciakiem.
- Zignoruj! – machnęłam lekceważąco ręką. – Siadaj i mów, co
cię do mnie sprowadza… - urwałam i przeniósłszy wzrok na Wiktora rzekłam: -
Postaw wszystkie papiery na biurku, przejrzę je później. Tym razem ci daruje
jednak twój następny raz może być twoim ostatnim, zrozumiałeś? – mój głos
nabrał władczej hardości i lodowato zimnej nuty ostrzegawczej godnej jedynie
samej panny wyuzdanej Brantley.
- Tak, obiecuję, że to się więcej nie powtórzy – powiedział
kładąc trzęsącymi się dłońmi teczkę z dokumentami na biurko. Spojrzał na mnie i
zapytał – Mogę z tobą jeszcze chwilę później porozmawiać? Muszę ci zdać pewną
relację na żywo – popatrzyłam na niego i skinęłam bez słowa głową. Pospiesznie
się odwrócił i wartkim krokiem opuścił izbę.
- Nie ma, co. Masz ty rękę do tych chłopów mocną – powiedział
nieco przestarzale.
- Wiem dziadku – prowokowałam go.
- Nie jestem dziadkiem, a to, że od czasu do czasu zdarzy mi
się ułożyć zdanie nieco w staromodnym guście to już sprawa mojego urodzenia,
nic na to nie poradzę – i wydął wargi jak naburmuszone dziecko czekając na
przeprosiny.
- Oj dobrze już, przepraszam – mruknęłam lekko. – Mów, co
miałeś mówić – zażądałam.
- Oczywiście! – krzyknął w nagłej złości. – Dlaczego do licha
ciężkiego nie powiedziałaś mi na wstępie, że Forks zamieszkują wampiry i to,
jakie? Wampiry podróbki!!! – wrzasnął.
- Nie chciałam cię martwić, a po drugie nie było nawet na to
czasu – odparłam wymijająco.
- Rozmawiałem z Howardem – powiedział tonem, który działał na
mnie deprymująco. – Powiedział mi, że jeden z nich cię zaatakował, że zbliża
się twój atak i że masz jutro klienta… o czymś zapomniałaś wspomnieć? – zapytał
z irytacją.
- Nie – jęknęłam bezsilnie. – Damon, ja po prostu czuję się
inaczej ostatnio. Uświadamiam sobie jak niewiele czasu mi zostało z moją rodziną
i… tracę moc. Nie chcę ich stracić. Wiem, że muszę coś wybrać, bo według
Lawrenca Wilsona zepsuję doszczętnie swój organizm w życiu w ciągłym stresie,
ale…zaczynam żałować, że w ogóle wróciłam do domu tuż po zaginięciu. Mogłam żyć
tu cały czas i najprawdopodobniej mieć świetny kontakt z Rickim, a tak to
nic z tego. Jestem roztrzęsiona. Zapominam o wielu istotnych rzeczach takich
jak powód twojej wizyty. Myślę, że…Boże, ja już sama nie wiem, co myślę –
jęknęłam wplatając palce we włosy szarpiąc je w celu ukarania się.
Przemierzałam gabinet szybkim krokiem wzdłuż i wszerz. Damon wstał w milczeniu
i objął mnie po bratersku ramieniem.
- Żałuje, że nie istnieje aurea
mediocritas* (łac. złoty środek) na wszystkie twoje problemy – wyszeptał
przyciskając mnie do siebie mocniej.
- Anima vilis** (łac. podła dusza) nie zasługuje
na złoty środek – mruknęłam z żalem.
- Bella proszę cię! Nie dobijaj mnie! Bonum ex malo non fit*** (łac. Dobro
nie rodzi się ze zła. Seneka), więc tylko spójrz na Rickiego – patrzył na mnie
z determinacją.
- Nemo est casu bonus**** (łac. Nikt nie jest dobry przez przypadek. Seneka) spójrz na moją matkę
i na mnie – odszczeknęłam się.
- Zawołam Howarda i on z tobą pogada…Bell? –
szepnął niepewnie.
- Co?! - zapytałam dość nieuprzejmie.
- Howard mówił mi, że zmienił się twój stosunek do więźniów i
że prawdopodobnie lepiej będzie, jak nie będziesz uczestniczyć w
przesłuchaniach.
- Dlaczego? – warknęłam.
- Howard powiedział, że to, co teraz czujesz do wrogów w tym
tych całych Cullenów i tego łowcy, co był tu dzisiaj wynika z wyrzutów
sumienia. Jest to odbicie uczuć, jakimi darzyłaś bliskiego ci sercu mężczyzny
do ludzi podobnych do tych, których zabijałaś, a powstało to z powodu sumienia,
które zaczyna ci dokuczać w pracy, dlatego też wraz Howardem postanowiliśmy
wykluczyć cię z uczestnictwa podczas tortur twarzą w twarz. Możesz w
dalszym ciągu mówić, co mamy robić, ale nie będziesz brała w tym czynnego
udziału, jasne? – zapytał bez cienia przerażenia, choć w trackie rozmowy
wezbrała we mnie wściekłość w wyniku, czego posyłałam mu nienawistne
spojrzenia.
- Odbiło ci?! – wrzasnęłam – jeśli nie będę pracować oni
pomyślą, że jestem słabą babą, ty idioto – zniżyłam głos do szeptu i głośno
syczałam każde słowo.
- Nikt cię nie weźmie za słabą, bezsilną czy bezbronną, bo
przez lata wyrobiłaś sobie autorytet bezdusznej suki i zapewniam cię, że nikt
nie podważy tej opinii. Teraz przejdźmy do drugiej sprawy, bo tę rozmowę uważam
za zakończoną – powiedział tym tonem, którego nienawidziłam, bo od razu się go
słuchałam. I tym razem tak było. Skinęłam głową i naburmuszona dałam mu znak,
by podjął nowy temat. - Dlaczego u ciężkiego licha nie powiedziałaś mi
o wampirach?
- Wiedziałam jak zareagujesz – odburknęłam.
- Bigan to nie żarty! – krzyknął z uporem – Dobrze wiesz, że
jeśli nie będziesz mnie na bieżąco informowała o takich sprawach ja nie będę
się orientował w sytuacji, czego wynikiem może być czyjaś śmierć, ja nie
chciałbym, by była ona twoja, a ty z pewnością nie chcesz usłyszeć o zgonie
siostry!
- Dobra już – mruknęłam masując palcami skronie. – Damon bądź
tak miły i już skończ. Naprawdę padam ze zmęczenia i jeśli dalej będziesz
nawijał trzy po trzy będziesz zbierać moje wnętrzności z podłogi – jęknęłam
ostatecznie. Popatrzył na mnie chwilę czujnie, a jego zimne spojrzenie
wycelowane już wcześniej na mnie stopniało i teraz patrzył na mnie oczyma
psotnego dziecka.
- Powinnaś się przespać, bo wyglądasz okropnie – powiedział
żartobliwie kojącym, niskim głosem. Kiwnęłam głową na tak. Zanim jednak udałam
się na spoczynek odwiedziłam Wiktora, który chciał jeszcze coś dodać do swojego
raportu o wampirach. Jak zwykle urzędował w siedzibie monitorującej każdy
zakamarek mojego królestwa. W siedzibie było jeszcze kilku mężczyzn wpatrzonych
w ekrany monitorów. Nie odrywając wzroku od szklanych ekranów wstali jak jeden
mąż i wykrzyknęli chórem jak w wojsku.
- Z szacunkiem, ku chwale naszej organizacji i śmierci grupie
Tingley!
- Spocząć – huknęłam. – Wiktorze? Niech ktoś zastąpi cię za
konsolą i staw się zaraz w salonie.
- Tak jest, moja pani – ukłonił się przede mną niczym uniżony
sługa.
Poszłam do salonu. Usiadłam na sofie, gdy po chwili dołączył
do mnie Wiktor.
- Mów, czego nie zdążyłeś powiedzieć.
- Kiedy robiłem cały raport o rodzinie Cullen najwięcej
kłopotów sprawiła mi Mary Alice Brandon-Cullen. Nie mogłem znaleźć o niej nic,
jednak gdy wertowałem życiorys Jaspera Whitlocka i natrafiłem na notatkę, iż on
i Alice się pobierają zacząłem grzebać w przeszłości tej dziewczyny, ale to
była jak droga przez mękę. Nic nie świadczyło o jej istnieniu. Dopiero gdy
śladami Jaspera podążałem ku zbadaniu prawdy dotarłem do roku 1923 do gospody
„Pod Kulawym Koniem”. Nie to żeby w jego życiorysie było do jakich gospód
chadzał, ale z papierów wynikało, że droga, którą podążał była usłana trupami i
pewnie się domyślasz, że były to trupy, z których krew została całkiem
spuszczona. Ostatniego trupa znaleziono w okolicy gospody „Pod Kulawym Koniem”.
Postanowiłem to sprawdzić i dopiero tam znalazłem punkt zaczepienia. W
tamtejszych rejestrach policyjnych widniała wyraźna notatka o zakłóceniach
porządku przez niejaką Alice. Wtedy znalazłem portret pamięciowy wykonany przez
tamtejszego funkcjonariusza policji, gdzie widniała złudnie podobna do
ówczesnej Alice dzierlatka. I tak cofałem się w czasie o trzy kolejne lata
znajdując w prasie dziwny nekrolog. Bowiem głosił, iż córka pastora w małym
miasteczku Biloxia zamknięta dotychczas w zakładzie psychiatrycznym zmarła
uciekając ze swego więzienia. Uznali ją za zmarłą, bo w jej celi, gdzie została
przetrzymywana poddawana egzorcyzmom i elektrowstrząsom znaleziono jej krew. I
w sumie ta notatka też nie zrobiłaby na mnie żadnego wrażania, gdyby nie
dołączony do nekrologu szkic jej podobizny z karty zdrowia pacjenta ze szpitala
psychiatrycznego. I w taki sposób dotarłem do prawdy o Alice Cullen…
- Wiktorze jeśli to już wszystko…
- Ależ nie – zaperzył się gorąco. – Chodzi o to, że
sprawdziłem ten szpital. On wcale nie leczył ludzi. Prowadzono tam tajne
eksperymenty, by sprawdzić jak działa ludzki mózg. Mary Alice Brandon była
numerem 40520. Nakłuwano jej głowę niezliczoną ilość razy. Jej psychika była w
tak kompletnej rozsypce, że gdy przybyli jej rodzice licząc na postęp wpadli w
jeszcze gorszą traumę. Ostatnim z planowanych na niej zabiegów była lobotomia.
W archiwach znalazłem notatkę, iż lobotomia została przeprowadzona, ale nie
wiem czy pomyślnie, bo zaraz potem Alice Brandon zniknęła ze szpitala.
Patrzyłam na niego nie zdradzając żadnych emocji czując
jednocześnie współczucie, co do Alice. Widziałam ją przecież i uznałam za chorą
psychicznie… To ironiczne stwierdzenie zwłaszcza po tym, co przeszła. Zrobiło
mi się wstyd za to, że ją tak źle traktowałam, podczas gdy ona była taka silna.
Całe ludzkie życie spędziła zamknięta w małej, ciasnej celi, zdana na ludzi
wypaczonych z ludzkich uczuć, a mimo wszystko zachowała zimną krew. Zachowała
radość z życia. Nie załamała się i mimo iż stała się wampirem nie zamieniła się
w bestie. Była silna i taka sama chciałabym być. Alice Cullen będzie od dziś
moim wzorem. Wzorem tego, aby się nie poddawać.
- Bigan? – powiedział niepewnie Wiktor.
- Tak?
- Wszystko w porządku?
- Tak. To dosyć niecodzienna historia…a teraz – mruknęłam
zniżając głos – Czas na nagrodę. – Jego oddech gwałtownie przyspieszył.
Wstałam bardzo wolno, podeszłam do niego i przyciągnęłam do
swoich ust. Objął moje pośladki w dłoniach reagując równie spontanicznie.
Szybko wśliznęliśmy się do łazienki Nie widziałam potrzeby, aby rozbierać się
całkowicie. Rozpiął szybko rozporek, podczas gdy ja zsunęłam spodnie i
bieliznę. Zagłębił się we mnie niespiesznie, jednak gdy tylko znalazł się we
mnie przyspieszył. Poczułam pierwsze skurcze przyjemności, gdy on…skończył.
- Było bosko – uśmiechnął się do mnie z cielęco idiotycznym
wyrazem twarzy. Nie chcąc być nie miła, skinęłam głową i pocałowałam go na
pożegnanie. Jeszcze szybciej doszliśmy do ładu z ubraniami. Wszystko trwało, bo
ja wiem? 3…4 minuty? Eh… Starsi ludzie mają problem z tymi sprawami, a
zwłaszcza faceci po czterdziestce jak Wiktor.
Przeciągnęłam się i udałam na górę żeby się porządnie wyspać.
Przed tym jednak wykonałam szybką toaletę. Uporządkowując w głowie stos
informacji o Cullenach zapadłam w głęboki sen.